Ushuaia, miasto w południowej Argentynie, na Ziemi Ognistej, nad cieśniną Beagle. Najdalej na południe położone miasto na kuli ziemskiej (54°50′ szerokości geograficznej południowej). 3500 km od Buenos Aires i 4000 km od Bieguna Południowego. 46 tys. mieszkańców, stolica Terytorium Narodowego Tierra del Fuego. Znajduje się tu duży port rybacki i handlowy, lotnisko międzynarodowe oraz baza wypraw antarktycznych.

Samolot przedarł się przez gęste chmury i dostrzegłam wreszcie Kanał Beagle. Gruba, ciemno granatowa wstążka wiła się aż po horyzont. Na powierzchni wody, niczym placki, leżały małe, brunatne wysepki. Wzdłuż brzegów piętrzyły się wysokie ośnieżone szczyty – ogon pasma Andów Patagońskich spełzających aż do Oceanu Atlantyckiego. Z wysokości można było dojrzeć kręte ulice i kolorowe domki Ushuaii – ostatniego miasta kuli ziemskiej, położonego 3500 km od Buenos Aires i 4000 km od Bieguna Południowego. Odbijały w wodach zatoki, jak w lustrze. To jest koniec świata? – zdziwiłam się.

TU KOŃCZY SIĘ ŚWIAT I ZACZYNA WSZYSTKO…

Ushuaia to schludne, nowoczesne miasteczko, które dziś żyje głównie z turystyki. Długa asfaltowa droga biegnie wzdłuż nadbrzeża od lotniska, po port pasażerski i bazę wojskową Argentyńskiej Marynarki Wojennej. Stąd, w 1982 roku, wypłynął krążownik Belgrano na podbój Falklandów, zatopiony przez Anglików. Serce miasta stanowi ulica San Martin, przy której znajdują się hotele, restauracje, bary i sklepy. Grudzień na Południowej półkuli to pełnia lata, na końcu świata kapryśna pogoda zmienia się jednak co dwie godziny: pada deszcz, wieje porywisty wiatr wdzierający się przez Kanał Beagle od Atlantyku, a potem nagle świeci słońce.

Większość zabudowy Ushuaii stanowią drewniane, kolorowe domki w nowoczesnym stylu architektonicznym. Zachowało się kilka starych budowli, z rzeźbionymi elementami ozdobnymi i strzelistymi dachami. Z małej osady wyrasta coraz większe miasto i pnie się w stronę okalających je gór. Niektóre ulice są tak strome, że odnosi się wrażenie, iż można z nich spaść. Trudno w to uwierzyć, ale w tym najdalszym zakątku naszego globu, mało przyjaznym dla człowieka ze względów klimatycznych, populacja rośnie zaskakująco. W latach siedemdziesiątych zamieszkiwało tu zaledwie 10 tysięcy osób. Dzisiaj Ushuaiczyków jest już ponad 46 tysięcy i tworzą oni wieloetniczną, i wielokulturową społeczność, żyjącą we względnym dobrobycie, w stosunku do reszty Argentyny. Tutaj prezydent Nestor Kirchner, nazywany powszechnie „Pingwinem”, odniósł wielki wyborczy sukces. Tutejsze lotnisko jest jednym z najnowocześniejszych w kraju i przyjmuje samoloty niemal przy każdej pogodzie. Do portu turystycznego i handlowego zawijają statki z całego świata. Przy długim molo stoją nowoczesne, olbrzymie jednostki oceaniczne, wybierające się na badania naukowe na Antarktydę. To obowiązkowy przystanek w ich podróży. Czasami czekają tu dłuższy czas, na pogodę i na turystów… Bilet na taką wycieczkę może kosztować od 10 do 20 tysięcy euro. Zabierając kilku turystów pokrywają część ponoszonych wydatków na ekspedycje.

Argentyńska kolonia karna

Ushuaia liczy sobie dopiero 122 lata. Przed starym Fortem Wojskowym znajduje się tablica pamiątkowa.W tym miejscu, 12 października 1884 roku, po raz pierwszy wciągnięto na maszt flagę argentyńską, a uroczystości patronował komandor Augusto Lasserre – dowódca pierwszej argentyńskiej wyprawy na wody Atlantyku Południowego. Argentyna chciała ustanowić dominację terytorialną na skrawku archipelagu Ziemi Ognistej, zajętym niemal całkowicie przez Chile. Lasserre założył bazę wojskową nad Kanałem Beagle i ciężkie więzienie na Wyspie Stanów, gdzie zsyłano morderców i przestępców politycznych. Tam też wybudował latarnię morską San Juan de Salvamento (św. Jana Zbawiciela), zwaną zwyczajowo Latarnią Końca Świata. W styczniu 1896 roku, na Wyspę Stanów przybył z Buenos Aires parowiec „1 Maja”, przewożący 11 zbrodniarzy i 9 kobiet, które zgłosiły się dobrowolnie. Dla zesłańców nie było już powrotu. Kolonia karna miała przysłużyć się kolonizacji tych odległych i wrogich człowiekowi krańców globu. Eksperyment nie powiódł się jednak, bo zesłańcy umierali i w 1902 roku przeniesiono więzienie do Fortu Wojskowego w Ushuaii. Zadaniem wyrokowców było pracować na rzecz miasteczka, w którym diabeł mówił dzień dobry i dobra noc. Wykorzystywano ich do budowy dróg, domów, mostów oraz 50’ •kolejki wąskotorowej, otwartej w 1910 roku. Więzienie na końcu świata było tak niepopularne, że skazani próbowali uciekać ze statku, jaki ich przewoził. Jeden z zesłanych odciął sobie nogi, by uwolnić się z kajdanów i wyskoczył do morza. Władze argentyńskie zlikwidowały ośrodek karny dopiero w 1950 roku i oddały go Marynarce. Zaledwie od kilku lat Fort został przemieniony w Muzeum Morskie, a cele w sale wystawiennicze…

Wrota piekieł

Ziemię Ognistą odkrył Ferdynando Magalhaes, zwany Magellanem – doświadczony żeglarz portugalski, który przeszedł na służbę króla Hiszpanii. Tierra del Fuego – tak Hiszpanie nazwali ten wysunięty najdalej na Południe skrawek Ameryki Łacińskiej, kiedy w październiku 1520 roku, udało im się wreszcie dotrzeć do cieśniny, która mogła łączyć Ocean Atlantycki z Oceanem Spokojnym. Nazwano ją pierwotnie Cieśniną Wszystkich Świętych (później Cieśniną Magellana od nazwiska jej odkrywcy). Marynarze dostrzegli niezliczoną ilość ognisk palących się na horyzoncie. Choć kulistość Ziemi i domniemany kształt lądów przewidywały już dwie pierwsze mapy geograficzne Nowej Ery, ta narysowana przez Johanna Schonera w 1515 roku i słynna „Lopo Homen” z 1519 roku, nikt przed Magellanem nie udowodnił, że Ziemia jest naprawdę okrągła. Nic więc dziwnego, że hiszpańscy marynarze dowodzeni przez Portugalczyka, zmęczeni wieloma miesiącami wyprawy w nieznane, miejsce to uznali za wrota piekieł.

We flotylli doszło do buntu i jeden z pięciu okrętów zawrócił do ojczystych brzegów, inny rozbił się już w Patagonii. Pozostały tylko trzy statki, Magellan popłynął jednak dalej, na poszukiwanie osławionych Moluków, jakich osobiście nie znalazł. Poległ na odkrytych przez siebie Filipinach, w potyczce z tubylcami, 27 kwietnia 1521 r., dokładnie w rok po wyruszeniu z hiszpańskiego portu San Lucar. Do Hiszpanii w efekcie wrócił tylko okręt Victoria, udowadniając jednak, że kulę ziemską można opłynąć dookoła.
Archipelag Ziemi Ognistej pozostawał zagadką jeszcze przez długi czas. Pierwszy opłynął ją żaglowiec Endracht, odkrywając Przylądek Horn. Członkowie jego załogi zostali jednak uznani za szaleńców i osadzeni w więzieniu, gdyż nikt nie wierzył w ich czyny. Wreszcie w 1624 roku, słynna ekspedycja Jaquesa L’Hermite z Holandii, dokonała eksploracji wrót piekieł. Jego ludzie po raz pierwszy spotkali się z tubylcami. Okazało się, że byli to niezwykle wojowniczy Indianie, odziani w focze skóry i władający sprawnie harpunami. Pływali na łodziach wyrzeźbionych z pni drzew, na jakich palili ogniska. To właśnie łuny tych ognisk dostrzegli żeglarze Magellana, biorąc je za diabelskie płomienie. Setki okrętów poszło na dno, znikając w odmętach bez śladu wraz z załogą i pasażerami. Wpadały na skały, łudzone blaskiem łun Ziemi Ognistej.

Dopiero Anglicy przyczynili się do naukowego poznania wrót piekieł, wysyłając w ten region dwie wyprawy w 1829 i 1831 roku. Tą ostatnią dowodził Rober Fitz Roy, a na jego statku podróżował znany naturalista Charls Darwin. Opływając brzegi Półwyspu Mitre, odkryli nową cieśninę, poprzez jaką udało się wyjść na Pacyfik. Fitz Roy nazwał ją Kanał Beagle, od imienia swojej łodzi. Był już najwyższy czas, aby znaleźć nową drogę, umożliwiającą omijanie zdradzieckiego Przylądka Horn, bo w Cieśninie Magellana zrobiło się zbyt ciasno dla wszystkich potentatów morskich. Anglicy spróbowali również dokonać ewangelizacji tubylców nazywanych indianami Yamana.

Skutki ewangelizacji

Prawdziwych Yamanów już nie ma. Ostatnia Indianka czystej krwi żyje w pobliżu chilijskiego Portu Williams, po drugiej stronie Kanału Beagle i jest już bardzo stara. Jednak spacerując po uliczkach Ushuaii, potomków indian można spotkać na każdym kroku. Rdzenni mieszkańcy tych stron są niskiego wzrostu, mają oliwkową karnację, kruczo-czarne włosy i okrągłe twarze ze spłaszczonymi nosami, szerokie usta i lekko skośne oczy.

W jednej z kafejek wiszą gigantyczne postery ze zdjęciami indian. Większość z nich zrobił Doze – pierwszy fotograf wysłany na wyprawę naukową na Hoorn Caap, w 1883 roku. Kiedy kelner przynosi rachunek, patrzę z uwagą na jego twarz. Choć indian Ziemi Ognistej już nie ma, w żyłach tutejszych mieszkańców płynie ich krew, która wymieszała się z krwią białych Europejczyków.
Błądząc po spadzistych uliczkach końca świata, natykam się na Muzeum Indian Yamana. Również i tu, jak we wszystkich muzeach Ushuaii, nie ma znaczących eksponatów, lecz tylko plansze i makiety. Ziemia Ognista była zamieszkiwana już 8000 lat przed naszą erą. Najprawdopodobniej ludy koczownicze przeszły przez zamarzniętą Cieśninę Magellana i przystosowały się do tutejszych warunków. Cztery grupy etniczne współżyły ze sobą, pomimo wyraźnych różnic kulturowych i fizycznych: Selk’nam, Haush, Alacaluf i Yamana. Plemiona żyły w pokoju do chwili, gdy pojawił się biały człowiek. Kanał Beagle stanowił zbyt cenny łup dla Europejczyków, aby mogli pozostawić go dzikusom. Najlepszym narzędziem walki była ewangelizacja.

W jednej z sal muzeum wiszą reprodukcje starych zdjęć zrobionych przez białych eksploratorów. Nagi mężczyzna i naga kobieta stoją pod drzewem, zakrywając jedną ręką swoje narządy seksualne. Prymitywni Adam i Ewa we wstydliwej pozie, przypominającej o grzechu pierworodnym. Przyglądam się innej fotografii – krępe, półnagie Yamanki z obwisłymi piersiami mają na sobie spódnice zrobione z płacht żeglarskiego płótna. W ich twarzach można wyczytać zdziwienie, że muszą odziewać się w te szmaty, skoro przez całe życie ich ciało najlepiej chronił przed zimnem foczy tłuszcz wtarty w skórę.

Choć pierwsze próby nawrócenia nie powiodły się, angielscy misjonarze byli nieustraszeni. Biblia musiała być znana tam, gdzie płonął diabelski ogień. Spółka ewangelizacyjna Stirling & Thomas Bridges przybyła na Ziemię Ognistą w 1869 roku i założyła tu pierwszą misję. South American Missionary Society wysłała aż trzy statki z ewangelickimi pastorami i ich licznymi rodzinami. Wśród indian zamieszkał biskup Stirling, by głosić słowo boże. Podczas pierwszego spisu Yamanów, Bridges doliczył się ponad tysiąc osób. W niespełna dwadzieścia lat, na skutek ewangelizacji, z plemienia, które na tych lodowatych wodach przeżyło blisko osiem tysiącleci, pozostało zaledwie sto jednostek. Yamanowie wymierali masowo na katar i na inne choroby przywleczone przez białych, które stały się dla nich plagą. Kiedy nie było już kogo nawracać, Thomas Bridges oddał Kanał Beagle w ręce rządu Argentyny, otrzymując w zamian posiadłości terytorialne, gdzie założył pierwszą farmę Haberton i zaczął hodować owce. Komandor Lasserre wciągnął na maszt flagę argentyńską i na miejsce misjonarzy przywiózł przestępców…

Kanał Beagle

Kiedy katamaran odbija od brzegu, czytam napis po hiszpańsku namalowany na molu, jaki wita żeglarzy w ushuaiskim porcie: TU KOŃCZY SIĘ ŚWIAT I ZACZYNA WSZYSTKO… Jakże piękna jest Ushuaia gdy ogląda się ją ze statku. Kolorowe domki przeglądają się w wodach zatoki, jak w lustrze. W tle piętrzą się wysokie, zawsze ośnieżone szczyty. Port oddala się szybko, a w raz z nim olbrzymie, nowoczesne okręty, które zakotwiczyły tu licznie. Widać jak na dłoni całe miasteczko, od bazy wojskowej aż po lotnisko, choć zabudowania stają się coraz mniejsze i mniejsze.

Kiedy pojawiają się wyspy, jakie widziałam z samolotu, będące jedynym punktem odniesienia wyznaczającym niewidoczną granicę państwową pomiędzy Argentyną i Chile – mój kąt widzenia jest tak szeroki, iż mogę dostrzec zatokę Lapataja, przez jaką wiedzie droga na Pacyfik. Do Atlantyku jest jednak jeszcze daleko, choć porywisty wiatr smagający twarz, gwarantuje, że mamy go przed sobą… Pod nami ciemna, lodowata woda Kanału Beagel, długiego 370 km. Cieśnina w niektórych miejscach osiąga ponad 200 m. głębokości i 3 km szerokości.

Po godzinie nawigacji dostrzegamy dużą grupę zabudowań po chilijskiej stronie. To Port Williams – baza wojskowa licząca trzy tysiące mieszkańców. W rzeczywistości, to jest osada ludzka wysunięta najdalej na Południe. Zwykli śmiertelnicy nie mają tam jednak wstępu, lecz tylko chilijscy wojskowi i ich rodziny. Raz w tygodniu przylatuje do bazy transport samolotowy – jedyny środek łączący rezydentów z resztą świata.

Po dwóch godzinach dopływamy do latarni morskiej Les Eclaireurs, która oznajmia statkom, że wpływają do Zatoki Ushuaiskiej. Dotarcie do Wyspy Martillo, zwanej Pingwinową, zajmuje kolejne półtorej godziny. Mały skrawek ziemi wybrany przez Pingwiny Magellana na swoją kolonię w Zatoce Beagle, niczym korek zatyka przesmyk odkryty przez Fitz Roya. Po piaszczystej osłonecznionej plaży przechadzają się setki czarno-białych ptaków, jakby to była parada wytwornych panów we frakach. Katamaran dobija do brzegu, możemy obserwować je z bliska nie wysiadając jednak. Zwierzęta nic nie robią sobie z ludzkiego towarzystwa. Na szczęście są pod ochroną i nie można już na nie polować.

Robimy szeroki łuk, przepływając obok Farmy Haberton, gdzie misjonarz Thomas Bridges hodował owce, po tym, jak przyczynił się do zagłady Yamanów. Trzeba wracać już do Ushuaii, ostatniego miasta świata… Zostawiamy z tyłu długie gardło Kanału Beagle, które otwiera się na Ocean Atlantycki. Teraz Ryczące Czterdziestki wieją nam w plecy. Chciałoby się popłynąć dalej, do Przylądka Horn i na Antarktydę…

Wszystkie teksty i zdjęcia zamieszczone na stronach internetowych www.bezgranic.net.pl są chronione prawem autorskim.
Wszelki plagiat, przedruk lub wykorzystywanie bez zgody autora
jest wykroczeniem i roszczenia z tego tytułu będą dochodzone
na drodze sądowej.

Indianie Selk’nam, stanowiący najliczniejszą grupę, zamieszkiwali ląd Ziemi Ognistej. Posługiwali się łukami, polując na guanaki, których jedli mięso i odziewali się w ich skóry. Półwysep Mitre zamieszkiwały natomiast plemiona Haush, które polowały na małe gryzonie i ptaki wodne. Używali oni z niezwykłą sprawnością lassa i dzid. Zbierali też małże. Był to lud nadzwyczaj pacyfistyczny, żyjący w malutkich wspólnotach złożonych z trzech rodzin.

Zupełnie odmienni byli indianie Yamana, uznający za swoje terytorium Kanał Beagle i wszystkie wyspy aż po Przylądek Horn. Prowadzili życie koczowników i łowców, pływając na swoich mocnych kanoach z pni drzew i polując na foki, pingwiny, lwy morskie oraz wieloryby. Posługiwali się długimi harpunami i procami – bronią, tak niebezpieczną w ich rękach, że mogła ona spokojnie zabijać ludzi i olbrzymie ryby. Ze względu na to, że pływali bez ustanku po lodowatym morzu, ich barki były potężne a ramiona silne, nogi natomiast krótkie i niedorozwinięte o malutkich stopach. Wiosłowała zazwyczaj kobieta, a mężczyzna polował. Aby wytrzymać kontakt z lodowatą wodą, smarowali swoje ciało tłuszczem z fok i odziewali się w ich skóry. Na swoich wytrzymałych łodziach palili ogniska. Schodzili na ląd na noc i spali w prowizorycznych szałasach, jakie bez żalu opuszczali następnego dnia, by mógł zamieszkać w nich kto inny. Podobny tryb życia prowadziło plemię Alakalufes, zajmujące fiordy Ziemi Ognistej po stronie Chile.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *